środa, 26 czerwca 2013

Rozdział 1

Albus otworzył drzwi przedziału , w którym siedział jego starszy brat James wraz z dwoma kolegami i koleżanką.
- Al, to jest Dave i Eric – zapoznał ich James – a to Penelopa. – wskazał na szatyna o zielonych, głębokich oczach, na drobnego blondyna, i na dziewczynę, która sprawiała wrażenie ładnej, ale nieco przygarbionej.
- Cze – eść. – wyjąkał Albus. Reszta uśmiechnęła się do niego, prócz Jamesa.
- To znajomi z mojego roku ( rozpoczynał trzeci rok ). Są ze mną w Gryffindorze.
Chłopiec nachmurzył się. Bardzo chciałby trafić do Gryffindoru. To była tradycja rodzinna. Pamiętał słowa jego ojca, który mówił mu, żeby się nie martwił, jeśli trafi do innego domu, ale jeśli będzie tego chciał, tiara przydziału na pewno weźmie to pod uwagę.
- Och, wiem o czym myślisz. Naprawdę, nie zadręczaj się tym tak. – rzekł jego brat pocieszająco. – znam wiele rodzeństw, którzy są w zupełnie innych domach. – i wytrzeszczył oczy, zdając sobie sprawę z tego, co powiedział.
- Łatwo ci mówić.
- No tak… Wiesz co? Może poszedłbyś po balonówki i fasolki? Rano nic nie jadłem i trochę zgłodniałem. A wy?
- Dave ma już chyba dosyć fasolek. –powiedziała Penelopa z uśmiechem.
Dave zaczerwienił się, a blondyn Eric parsknął śmiechem.
- Okej… – odezwał się Albus.
- Masz tu kilka galeonów. – James rzucił mu trzy złote monety czarodziejów.
W tym samym momencie otworzyły się drzwi i zajrzała do nich staruszka.
- Bierzecie coś z wózka? – spytała monotonnie.
- Ach, taak. – James wyszczerzył zęby.
Wzięli tyle smakołyków, ile im było potrzeba, i zaczęli zajadać. Albus zamyślił się.
- Eee… Czy wy… Tego… Coś czuliście niezwykłego, jak wam zakładali tiarę?
- Nic takiego niezwykłego, ale też byłem na początku zdenerwowany jak ty. – odpowiedział z pełną buzią Dave.
- Prawdę mówiąc – zaczął James – bardziej się stresowałem ludźmi, którzy się na mnie gapili, jakbym nie wiadomo kim był…To, że nasz ojciec był sławny, to nie znaczy, że ja też bym chciał, prawda?
- Ale z ciebie sztywniak. Tata musiał być sławny. – stwierdził Albus. –Założę się, że jakbyś poznał teraz jakieś dziecko, które miałoby zaledwie rok i pokonało największego czarnoksiężnika wszechczasów, to też byś ciągle o nim gadał.
- No ta… – James zmarszczył czoło. – Ueee! Mięta! – wypluł fasolkę, która najwyraźniej tak smakowała.
- Nie lubisz miętówek? – spytał Eric.
- Szczerze? Nie-na-wi-dzę. – zaśmiał się.
Albus zerknął przez okno. Drzewa snuły się za nimi z ogromną prędkością, zaczęły pojawiać się pola, zwierzęta, różowe kwiaty… Zaraz, zaraz…
- Gdzie jest Rose?
- … i właśnie dlatego Ministerstwo nie chce nic więcej ujawniać. Coś mówiłeś?
- Eee… Czego Ministerstwo Magii nie chce ujawniać?
- W sumie to dobrze, że nie usłyszałeś. – James spojrzał na niego z powagą. – nie powinieneś się interesować.
- Mam takie samo prawo wiedzieć, jak ty!
- Daj mi spokój, mnie do tego nie namówisz.
Albus wyczuł, że ta rozmowa już nie ma sensu, więc ponowił swoje pierwsze pytanie.
- Gdzie Rose?
- Powinna gdzieś być w sąsiednim wagonie.
Najmłodszy wstał, chwycił swój kufer i wyszedł bez słowa.Gdy zasunął drzwi, trzecioklasiści pochłonęli się w rozmowie. Westchnął i skierował się w prawo.
Rozglądał się za swoją kuzynką. Tu jej nie ma, tu też nie… W pewnym pomieszczeniu siedziała grupa nastolatków. Wszyscy patrzyli się na jakiegoś pulchnego chłopca, który trzymał w ręce coś małego. Wyglądało to jak mały robaczek. Nagle to coś zaczęło rosnąć i przeobrażać się w pająka. PUUM. Wybuchło. Grupa ryknęła śmiechem. Albus gapił się na to zdarzenie przez chwilę, gdy nagle zdał sobie sprawę, że stoi tam jakieś kilkadziesiąt sekund. Spojrzeli się na niego. Zarumienił się, pomachał im i pomknął dalej.
Teraz siedziały tu trzy starsze dziewczyny, które wrzeszczały na siebie tak głośno, że mógł dosłyszeć, o czym rozmawiają, lecz nie chciał się wtrącać. Kolejny przedział był prawie pusty, a w następnym siedziała Rose, o długich, brązowych, kręconych włosach.
Wszedł, minął się z jakąś zakapturzoną postacią, która wzbudziła w nim wielkie zainteresowanie. Tajemnicza osoba odeszła szybkim krokiem, a sam spojrzał na kuzynkę. Bardzo ją lubił.
- O, Albus! – rozpromieniła się Rose.
- Cześć. – wyszczerzył zęby i usiadł. – O rany… Ale ty jesteś podobna do swojej mamy…
- Znowu zaczynasz?
- Ale nos masz po naszej babci!
Obaj roześmiali się. Chłopak nagle coś sobie przypomniał.
- Kto to był?
- Kto? A… Ten w kapturze? Nie przejmuj się, sprzedałam mu mój stary podręcznik od eliksirów. Nie był mi potrzebny, mam drugi. – wyjęła grubą książkę Arseniusa Jiggera, na której okładce był zielony kociołek.
- No ale po co mu ten kaptur?
- Och, teraz to taka widać moda. Tak ogólnie to był nawet miły.
- Słuchaj… James mówił coś o Ministerstwie, że nie chcą niczego ujawniać. Wiesz, o co chodzi?
- No… – spoważniała – to są na razie tylko takie plotki…
- Daruj sobie.
- Powinieneś to przeczytać. – rzuciła mu „Proroka Codziennego”, czarodziejską gazetę.
Albus rad, że mógł się wreszcie czegoś dowiedzieć, chwycił czasopismo. Na pierwszej stronie ukazywały się słowa:

Co nowego w sprawie Nieznajomego?

Nie wykluczone, że to Nieznajomy pod pseudonimem „Fond” obrabował tej nocy coś, co najwyraźniej było mu potrzebne na Ulicy Pokątnej.
” – Miejsce to zostało zniszczone na tyle, że na chwilę obecną jest nieczynne. Na szczęście zajęli się tym nasi ludzie. Zapewniamy Państwa, że w przyszłym tygodniu nasza Wielka Aleja Handlowa zostanie ponownie wznowiona. Co do rabusia, z naszych źródeł wynika, że jest to najniebezpieczniejszy przestępca ostatnich dziewiętnastu lat. Aurorzy już podjęli się tej sprawy, w tym słynny Harry Potter. A naszym młodym czarodziejom chciałbym przekazać dwa słowa: bądźcie ostrożni.” – mówi Minister Magii, Kingsley Shacklebolt.

- Piszą o tacie! – zawołał Albus. – Ale… Oni jeszcze nie znają tego gościa? Przecież…
- Nikt go podobno nie widział w akcji – przerwała mu Rose. – widać jest za cwany.
- Jak to… Nie robili na niego żadnych pułapek ani nic?
- Nie mam pojęcia.
- Hmm… Tata coś wspominał o jakimś „Fondzie”, ale nie chciał mi nic więcej mówić! – oburzył się. – Dlaczego ja zawsze muszę być w tyle?
- Och, nie martw się, ja też dopiero to dzisiaj przeczytałam…
- Al, przebieraj się w szatę. – wszedł James. – A jednak… Czytałeś? – spojrzał na gazetę, którą trzymał jego brat. -No tak… Ty nigdy nie umiesz się powstrzymać.
- Wiem, co mam robić, nie wymądrzaj się.
- Lepiej się przymknij, mam cię pilnować.
- Tak? Teraz to taki szlachetny, a…
- Dobra, jak chcesz. – wyszedł nieco urażony, ale na jego twarzy pojawiła się nieukryta ulga.
- O rany, jak on mnie wkurza !
Rose uśmiechnęła się do niego.
- On ma rację, musisz się przebrać. Ja już rano włożyłam szatę. No… Mama mi radziła.
                                                                  ***     
Wkrótce za oknem zaczęło się ściemniać, a po chwili pociąg zaczął zwalniać. Albusa ogarnęła wielka fala podniecenia, ale i stresu. Spojrzał na Rose.
- Wiesz… ja pewnie trafię do Huffelpuffu.
- Ale co ty w ogóle mów… – urwała, bo zatrzęsło wagonem; dotarli na miejsce. – Chodź.
Wyszli na zewnątrz. Było już zupełnie ciemno. Znajdowali się w jakiejś wiosce. Dookoła było pełno sklepów i pubów.
- … ja tam nie liczę na Gryffindor. -odezwał się jakiś chłopiec z tyłu. Był taki tłum uczniów, że prawie nie widzieli swojego własnego nosa.
- Ja też na niego nie liczę… – zmarszczyła brwi Rose.
Albus odwrócił głowę i ujrzał zbliżającą się, wielką postać. Starszy, siwiejący mężczyzna, mierzący przynajmniej trzy metry wysokości, stanął obok nich.
- Pirszoroczni, tutaj! – miał wyjątkowo niski i ochrypły glos.
Albus od razu skojarzył sobie, kto to może być…
- Panie Hagridzie, to pan? – odezwał się odważnie.
Czarne, jak dwa żuki oczy olbrzyma skierowały się w jego stronę.
- Cholibka, kolejny Potter? – zawołał przejęty i uśmiechnięty. – Ty jesteś pewnie młody Albus, prawda?
- Eee… Ta-ak.
- Skórę zdjąłeś z taty. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy… – cały się rozpromienił i nachylił głowę – bo… twój starszy brat jakoś mi chyba nie ufa… waleczny… och, ale znałem twojego starego, dziadka…
- Tak, tata opowiadał mi o panu.
- Proszę, mów mi Hagrid.
Młody Potter uznał, że olbrzym jest bardzo sympatyczny, więc odpowiedział:
- Jasne, miło mi cię poznać.
Hagrid sprawiał wrażenie, jakby chciał w jednej chwili wyrwać jakiekolwiek drzewo i rzucić nim jak najdalej ze szczęścia.
- Pirszoroczni, za mną! – wypiął dumnie pierś i ruszyli po krętej, śliskiej posadzce w stronę pobliskiego jeziora.
- Kolejny Potter… kolejny Potter… -mówił sam do siebie, najwyraźniej nie mogąc w to uwierzyć.
Przeszli sto metrów, minęli zakręt. Albus rozdziawił usta, rozległo się głośne „uaaał!”, gdyż ich oczom ukazał się cudowny widok. Przecudowny. Na gigantycznej wyspie stał ogromny zamek. Nie był to jakiś zwykły zamek; na płaszczyźnie grubych ścian poruszały się duchy, znacznie większe od normalnego człowieka, na dodatek oświetleni. Na wysokich wieżach rzucały się w oczy migocące, kolorowe, zaczarowane neony. Pierwszoklasiści gapili się jak wryci.
- Ta… To najważniejsi czarodzieje w historii… W każdym razie jakoś tak. – rzekł Hagrid. – No, na co czekacie?
Dopiero teraz zauważyli, co miał na myśli. Przy samym brzegu jeziora wisiały w powietrzu miotły, dziesiątki mioteł, ułożone w równym rzędzie.
- Nie bójcie się, musicie tylko na nie wsiąść…
- Tylko? – pisnęła jakaś dziewczynka.
- Nic wam się nie stanie, przewiozą was automatycznie, zaczarowałem je. No, to kto pirwszy? Wsiadamy dwójkami.
Po chwili z tłumu powoli wyłonił się średniego wzrostu chłopiec, niewiele niższy od Albusa. Miał kasztanowe, lekko pokręcone włosy.
- Ja spróbuję. – oświadczył i podszedł do olbrzyma.
- Świetnie… ktoś jeszcze na ochotnika?
„W sumie, jak on może, to ja też… Nie mam nic do stracenia, a zyskać mogę wiele.” – pomyślał Al.
- I ja. – Potter ruszył w kierunku mioteł.
Razem wsiedli na starego, zużytego Zmiatacza, a Hagrid zwrócił się do nich szeptem.
- No, tego, słuchajcie. Jak dotrzecie do tunelu, to nie panikujcie. Na końcu będzie czekał na was jeden z nauczycieli.
Musnął grubym palcem witki Zmiatacza i ruszyli. Albus poczuł się, jakby to wiatr ich pchał, ale wiedział, że jest to niemożliwe. Gdy spojrzał w dół, ujrzał błyszczący Hogwart w tafli wody.
- Ale tu pięknie. – rzekł jego towarzysz.
- Oj, tak. – młody Potter uśmiechnął się przymilnie.
Ponieważ siedział z tyłu, widział mniej, lecz mógł dostrzec wąski tunel, do którego najwyraźniej zmierzali. Gdy byli zaledwie kilkanaście metrów od niego, spostrzegli we wnętrzu przebłyski pochodni.
- O rany. – Albus zamknął oczy na kilka sekund, lecz potem je otworzył z ciekawości. Przed nimi pojawiła się wielka twarz starca z długą brodą i okularami – połówkami. Przemówił:

Jeśli wkraczasz w mury tego zamku,
pomnij na marny los,
bo jeżeli nie chcesz czynić dobra,
zawróć, mówi mój szczery głos.

I rozpłynął się.
- To Dumbledore. – stwierdził chłopiec.
Było tu o wiele cieplej, lecz Al zauważył w oddali znów ciemność. Zeszli w końcu z miotły na granitową posadzkę, przy ogromnych drzwiach dębowych. Zmiatacz sam się poderwał i w mgnieniu oka poszybował z powrotem.
Zauważyli mężczyznę stojącego obok w długiej szmaragdowo-czarnej pelerynie, który raz po raz jakby nerwowo szarpał ją sobie lekko. Był bardzo stary; pod ciemną brodą można było dostrzec wyraziste zmarszczki. Siwe, długie włosy i głębokie, niebieskie oczy kompletnie do siebie nie pasowały, lecz ogólnie wyglądał sympatycznie.
- Witam w Hogwarcie… – rzekł i przymróżył nieco jedno oko. Posłał im ciepły uśmiech, a Albus go odwzajemnił.
Po chwili usłyszał krzyki dochodzące z tunelu, gdy nagle wyłoniły się z niego dwie dziewczyny wyraźnie przestraszone. Gdy znalazły się na ziemi, nauczyciel spytał zdziwiony:
- Wszystko w porządku, dziewczynki?
Obie kiwnęły, ledwie nabierając powietrze.

-----------------------

k o n i e c      r o z d z i a ł u      1       o.o   dzięki.   xoxo
m i l e    w i d z i a n e   k o m e n t a r z e.    :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz