Gdy reszta dotarła, profesor odwrócił się i zaprowadził ich
do frontowych drzwi. Obok nich Al ujrzał trzymetrowy, grafitowo-szary
posąg. Rozdziawił szczękę, gdyż błyskawicznie rozpoznał osobę na nim
wyrytą. To był jego ojciec. Podszedł powoli i nieśmiało. Była noc,
jednak zaczarowane neony dały o sobie znać rozświetlając powłokę.
Niżej, na złoconej tabliczce dało się wyczytać: Harry James Potter –
Ten-Który-Pokonał
-Jego . Harry stał z wyciągniętą jedną ręką trzymając różdżkę w geście upragnionego zwycięstwa.
Chłopiec ocknął się i ruszył za resztą pierwszoroczniaków.
Drzwi same się otworzyły i weszli do środka. Od razu zrobiło im się
cieplej. W sali wejściowej pełno było kamiennych kolumn, w których palił
się ogień.
- Nazywam się Wilbur Harris. – rzekł profesor. – W tutejszej szkole będę nauczał was… a z resztą, sami zobaczycie…
Coś trzasnęło i z hukiem otworzyły się drzwi, przez które
dopiero co weszli. Stanął w nich mały rudzielec, bardzo podobny do
Hugona. Nawet Al musiał przetrzeć oczy, by się upewnić, że to nie mały
Hugo. Cały spocony, wydyszał:
- Bardzo-o prze-epraszam, zgu-ubiłem się i nie…
- Już dobrze. – przerwał mu nauczyciel. – Dołącz do reszty i
czekaj tutaj. Wy także. – zwrócił się do pozostałych i zostawił ich
samych.
- Ale gamoń. – mruknął do Albusa chłopiec, który leciał z nim na miotle.
- Ee, co?
- Mówię, że gamoń z niego. – kiwnął podbródkiem na rudego chłopaka.
- Ach, tak. – Al poczuł się trochę niezręcznie.
- Jestem Tom. – wyciągnął do niego prawą dłoń.
Niestety, tamten nie zdążył mu się przedstawić, bo gwałtownie
otworzyły się kolejne drzwi, tym razem prowadzące do kolejnego
pomieszczenia. Oślepił ich blask płomieni i innych różnorodnych świateł.
Wkroczyli do Wielkiej Sali. Mieściły się tam cztery, długie
stoły. Naprawdę, bardzo długie. Siedzieli przy nich uczniowie, którzy
nieustannie się w nich wpatrywali. Sufit także był wspaniały.
Zaczarowane sklepienie przypominało gwiezdną noc, jak we śnie, a na
około wisiały tym razem prawdziwe świece. Na końcu pomieszczenia
siedzieli nauczyciele, a przed nimi stał stołek, a na nim czarodziejski
kapelusz. Przy nim czekał profesor Harris.
- Proszę tutaj! – zawołał nieco zniecierpliwionym tonem. – Ustawcie się przede mną…
Albusa ogarnęła lekka panika. Większość pierwszaków była w
dobrym nastroju, najwyraźniej nie mogli się doczekać, kiedy wreszcie
zasiądą do stołu upragnionego domu, a on, blady, wystraszony i
zestresowany poczuł, jak nogi mu się trzęsą z zimna i strachu.
Nauczyciel tradycyjnie rozwinął listę uczniów zapisaną na szarym pergaminie i obwieścił:
- Gdy wyczytam nazwisko, siadacie sobie wygodnie na
krzesełku, a ja tymczasem włożę wam na głowę tiarę przydziału. Po
wyborze przechodzicie do któregoś z czterech stołów. Bradley, Andrew!
Chłopiec zasiadł, nałożono mu tiarę i po chwili…
- GRYFFINDOR!
- Carter, Mary!
- HUFFLEPUFF!
Al myślał tylko o tym, aby znaleźć się daleko, daleko poza okręg tłumu. Uwierzcie mi, tak bardzo się stresował!
- Gray, Tony!
- SLYTHERIN!
„Nie bój się, głąbie. To tylko czapka. Nic wielkiego. NIC WIELKIEGO?! A co jeśli nie przydzieli mnie do…”
- Howard, Dominic!
- RAVENCLAW!
Albusowi zrobiło się niedobrze. Zrobił się koszmarnie blady, a kolejni uczniowie nadal podchodzili do stołka.
- Potter, Albus!
W całej sali zaległa niezwykła cisza. A młodemu Potterowi…
Cóż, serce o mało co nie przebiło się przez klatkę piersiową, w mózgu
nastała zupełna pustka, a on, chcąc nie chcąc, pokuśtykał w stronę
profesora. Trzęsąc się od stóp do głów, usiadł. Zobaczył przed sobą
setki oczu, zwrócone w jego stronę. Zacisnął powieki i nie myślał już o
niczym. Dosłownie, o niczym. Tymczasem na jego głowie zasiadła tiara
przydziału, a on usłyszał jej cichy głosik.
” Taaak. Hmm… Potter… Ciekawe. Hmm… Nie, to zbyt… Nie, nie… Tak… Hmm… To dobry wybór… Zaufaj mi, synu…
Chłopcu czaszka zrobiła się gorąca, czuł jak mu cała pulsuje,
powoli odlatywał… Nagle ochrypły głos z góry ryknął „Hufflepuff!”, a
ludzie zaczęli bić niespokojne brawo. Albus ze spuszczoną głową kierował
się do stołu po lewej stronie. Patrzył pod nogi tylko po to, by się nie
przewrócić i spokojnie dojść.
” Nie… nie… to nie może być prawda. Nie ja, nie tutaj! ” – rozpaczał chłopak.
- Scott, Tom!
Pojawił się znajomy Albusa, ten który chciał się z nim zapoznać.
- Hufflepuff!
Dziwnym trafem przysiadł się koło niego i wytrzeszczonymi oczami zwrócił się do równie zaszokowanego Pottera.
- Słuchaj, ja… Nie wiedziałem. – wyszeptał i po chwili dodał –
ty jesteś synem najbardziej szanowanego i niezwykłego czarodzieja na
świecie… Prawda?
- Ja nie mogę w to uwierzyć…
- W co?
W tym momencie Rose Weasley trafiła do Ravenclaw’u.
- Wstyd i hańba! – rzekł do siebie spanikowany Albus.
- Wcale nie! – odezwał się Tom, który zrozumiał o co mu właściwie chodzi.
Al spojrzał na niego, jakby był idiotą. Ale tamten tylko uśmiechnął się i rzekł:
- Ja wiedziałem, że będę w Hufflepuffie. Od lat moja rodzina
nigdzie indziej nie dostawała się, ale to nie powód do zmartwień. Ten
dom, jak mówią inni, jest najwspanialszy i zarazem inny. Uwierz mi. –
wyszczerzył zęby.
Ale Albus się nie odezwał, tylko wpatrzył w kąt.
- O nie, McGonagall znowu będzie przynudzać swoimi tekstami… –
odezwała się dziewczyna ze starszej klasy, która opadła na blat stołu
wyraźnie znudzona.
Chodziło jej na pewno o starszą kobietę wstawającą od swojego
krzesła dyrektora Hogwartu. Miała długą ciemnozieloną szatę, a na jej
nosie sterczały długie okulary.
- Witam was, drodzy uczniowie, po krótkiej przerwie
wakacyjnej. Miło mi jest także poznać nowych uczniów, mam wielką
nadzieję, że będziecie się tu czuć bezpiecznie oraz pełni zapału
przystąpicie do nauki.
- Na pewno. – mruknął Tom, a Al parsknął niepowstrzymanym śmiechem.
- Nie będę już dłużej nakręcała, bo z pewnością jesteście
głodni po tak długiej podróży, tak więc życzę wszystkim smacznego. – i
usiadła z powrotem, a na pięciu stołach pojawił się znikąd ogrom
jedzenia.
Pieczone kurczęta, kiełbaski, bekony, ziemniaki, frytki,
puddingi, steki, strudle – to wszystko sprawiło, że Albus zapomniał o
swoich zmartwieniach. Poczuł nagle, jak bardzo zgłodniał przez ten czas.
Nie zwlekając, zabrał się szybko do jedzenia. Pozostali pochłonęli się w
głębokiej rozmowie, opowiadając innym o wakacjach.
- Wiesz, ja to byłem we Włoszech, na Sycylii, ale było super,
niechcący użyłem magii, ale jakimś cudem okazała się zbyt mała, by
powiadamiać o tym Ministerstwo…
- A ja byłem w Polsce, było naprawdę koszmarnie… Nie wiem, jak oni tam żyją, totalny obciach…
Takie rozmowy i wiele innych dało się usłyszeć przy stole
puchonów. Albus sięgał akurat po pieczone ziemniaki, gdy nagle jakaś
dziewczynka zabrała półmisek.
- O, przepraszam… – podała mu z powrotem. – byłeś pierwszy.
- Nie, skąd, bierz ty.
- Dzięki. – uśmiechnęła się do niego i nałożyła sobie porcję. – masz.
Al zaczął jeść i spojrzał na nią. Dopiero teraz dostrzegł, że
jest bardzo ładna. Miała przepiękne zielone oczy z długimi rzęsami,
wokół niej falowały łśniące, gęste, brązowe włosy sięgające do piersi.
Posiadała uroczy uśmiech, tak że Albus powoli tracił zmysły. Szybko
odwrócił wzrok i wpatrzył się w swój talerz.
Minęło sporo czasu, gdy wszyscy się najedli do syta. W końcu
odłożyli widelce, a prefekci szykowali się do wyprowadzenia uczniów do
swoich dormitoriów. Wyszli wreszcie do Sali Wejściowej, najedzeni,
niechętni do jakiegokolwiek chodzenia. Kilka minut później szli już po
schodach, które, jak już wiecie, ruszały się w najmniej niespodziewanym
momencie. Wędrowali korytarzami, wędrowali, aż w końcu dotarli do
swojego portretu, w którym siedział starszy mężczyzna pogrążony w
głębokim śnie.
- Hej! – krzyknął prefekt.
Tamten aż podskoczył i wymamrotał:
- Jak śmiesz… – ziewnął i spytał drapiąc się po plecach – Hasło?
- Przyjaźń i zaufanie.
Pokój wspólny Hufflepuffu był cudowny. Pełno w nim było
foteli, jeden wielki złoty dywan, na suficie godło puchonów, a po prawej
stronie palił się ogień w kominku.
- Jest już późno, do łóżek! – zawołał chłopak. – jutro pozwiedzacie.
Wejście do sypialni chłopców znajdowało się naprzeciwko, a
dziewczyn po lewej stronie. Weszli po spiralnych schodach i otworzyli
drzwi dormitorium. Mieściło się tam pięć łóżek z żółtymi zasłonami.
Albus ani razu nie spojrzał na swoich sąsiadów, toteż nie
wiedział z kim będzie nocował w Hogwarcie, taki był zmęczony. Opadł na
łóżko, nie pamiętając już o Fondzie, o locie na miotle, a nawet o
przepysznej kolacji. W głowie krążyła mu jedna myśl: piękna puchonka…
Zasypiając, mruknął ledwo do siebie: „Szkoda, że nie znam jej imienia… A
była taka ładna…” – i zapadł w niespokojny sen.
--------------
KONIEC ROZDZIAŁU II ;))
Proszę o opinie ;D
środa, 26 czerwca 2013
Rozdział 1
Albus otworzył drzwi przedziału , w którym siedział jego starszy brat James wraz z dwoma kolegami i koleżanką.
-
Al, to jest Dave i Eric – zapoznał ich James – a to Penelopa. – wskazał
na szatyna o zielonych, głębokich oczach, na drobnego blondyna, i na
dziewczynę, która sprawiała wrażenie ładnej, ale nieco przygarbionej.
- Cze – eść. – wyjąkał Albus. Reszta uśmiechnęła się do niego, prócz Jamesa.
- To znajomi z mojego roku ( rozpoczynał trzeci rok ). Są ze mną w Gryffindorze.
Chłopiec
nachmurzył się. Bardzo chciałby trafić do Gryffindoru. To była tradycja
rodzinna. Pamiętał słowa jego ojca, który mówił mu, żeby się nie
martwił, jeśli trafi do innego domu, ale jeśli będzie tego chciał, tiara
przydziału na pewno weźmie to pod uwagę.
-
Och, wiem o czym myślisz. Naprawdę, nie zadręczaj się tym tak. – rzekł
jego brat pocieszająco. – znam wiele rodzeństw, którzy są w zupełnie
innych domach. – i wytrzeszczył oczy, zdając sobie sprawę z tego, co
powiedział.
- Łatwo ci mówić.
- No tak… Wiesz co? Może poszedłbyś po balonówki i fasolki? Rano nic nie jadłem i trochę zgłodniałem. A wy?
- Dave ma już chyba dosyć fasolek. –powiedziała Penelopa z uśmiechem.
Dave zaczerwienił się, a blondyn Eric parsknął śmiechem.
- Okej… – odezwał się Albus.
- Masz tu kilka galeonów. – James rzucił mu trzy złote monety czarodziejów.
W tym samym momencie otworzyły się drzwi i zajrzała do nich staruszka.
- Bierzecie coś z wózka? – spytała monotonnie.
- Ach, taak. – James wyszczerzył zęby.
Wzięli tyle smakołyków, ile im było potrzeba, i zaczęli zajadać. Albus zamyślił się.
- Eee… Czy wy… Tego… Coś czuliście niezwykłego, jak wam zakładali tiarę?
- Nic takiego niezwykłego, ale też byłem na początku zdenerwowany jak ty. – odpowiedział z pełną buzią Dave.
-
Prawdę mówiąc – zaczął James – bardziej się stresowałem ludźmi, którzy
się na mnie gapili, jakbym nie wiadomo kim był…To, że nasz ojciec był
sławny, to nie znaczy, że ja też bym chciał, prawda?
- Ale z ciebie sztywniak. Tata musiał
być sławny. – stwierdził Albus. –Założę się, że jakbyś poznał teraz
jakieś dziecko, które miałoby zaledwie rok i pokonało największego
czarnoksiężnika wszechczasów, to też byś ciągle o nim gadał.
- No ta… – James zmarszczył czoło. – Ueee! Mięta! – wypluł fasolkę, która najwyraźniej tak smakowała.
- Nie lubisz miętówek? – spytał Eric.
- Szczerze? Nie-na-wi-dzę. – zaśmiał się.
Albus
zerknął przez okno. Drzewa snuły się za nimi z ogromną prędkością,
zaczęły pojawiać się pola, zwierzęta, różowe kwiaty… Zaraz, zaraz…
- Gdzie jest Rose?
- … i właśnie dlatego Ministerstwo nie chce nic więcej ujawniać. Coś mówiłeś?
- Eee… Czego Ministerstwo Magii nie chce ujawniać?
- W sumie to dobrze, że nie usłyszałeś. – James spojrzał na niego z powagą. – nie powinieneś się interesować.
- Mam takie samo prawo wiedzieć, jak ty!
- Daj mi spokój, mnie do tego nie namówisz.
Albus wyczuł, że ta rozmowa już nie ma sensu, więc ponowił swoje pierwsze pytanie.
- Gdzie Rose?
- Powinna gdzieś być w sąsiednim wagonie.
Najmłodszy
wstał, chwycił swój kufer i wyszedł bez słowa.Gdy zasunął drzwi,
trzecioklasiści pochłonęli się w rozmowie. Westchnął i skierował się w
prawo.
Rozglądał
się za swoją kuzynką. Tu jej nie ma, tu też nie… W pewnym pomieszczeniu
siedziała grupa nastolatków. Wszyscy patrzyli się na jakiegoś pulchnego
chłopca, który trzymał w ręce coś małego. Wyglądało to jak mały
robaczek. Nagle to coś zaczęło rosnąć i przeobrażać się w pająka. PUUM.
Wybuchło. Grupa ryknęła śmiechem. Albus gapił się na to zdarzenie przez
chwilę, gdy nagle zdał sobie sprawę, że stoi tam jakieś kilkadziesiąt
sekund. Spojrzeli się na niego. Zarumienił się, pomachał im i pomknął
dalej.
Teraz
siedziały tu trzy starsze dziewczyny, które wrzeszczały na siebie tak
głośno, że mógł dosłyszeć, o czym rozmawiają, lecz nie chciał się
wtrącać. Kolejny przedział był prawie pusty, a w następnym siedziała
Rose, o długich, brązowych, kręconych włosach.
Wszedł,
minął się z jakąś zakapturzoną postacią, która wzbudziła w nim wielkie
zainteresowanie. Tajemnicza osoba odeszła szybkim krokiem, a sam
spojrzał na kuzynkę. Bardzo ją lubił.
- O, Albus! – rozpromieniła się Rose.
- Cześć. – wyszczerzył zęby i usiadł. – O rany… Ale ty jesteś podobna do swojej mamy…
- Znowu zaczynasz?
- Ale nos masz po naszej babci!
Obaj roześmiali się. Chłopak nagle coś sobie przypomniał.
- Kto to był?
-
Kto? A… Ten w kapturze? Nie przejmuj się, sprzedałam mu mój stary
podręcznik od eliksirów. Nie był mi potrzebny, mam drugi. – wyjęła grubą
książkę Arseniusa Jiggera, na której okładce był zielony kociołek.
- No ale po co mu ten kaptur?
- Och, teraz to taka widać moda. Tak ogólnie to był nawet miły.
- Słuchaj… James mówił coś o Ministerstwie, że nie chcą niczego ujawniać. Wiesz, o co chodzi?
- No… – spoważniała – to są na razie tylko takie plotki…
- Daruj sobie.
- Powinieneś to przeczytać. – rzuciła mu „Proroka Codziennego”, czarodziejską gazetę.
Albus rad, że mógł się wreszcie czegoś dowiedzieć, chwycił czasopismo. Na pierwszej stronie ukazywały się słowa:
Co nowego w sprawie Nieznajomego?
Nie
wykluczone, że to Nieznajomy pod pseudonimem „Fond” obrabował tej nocy
coś, co najwyraźniej było mu potrzebne na Ulicy Pokątnej.
”
– Miejsce to zostało zniszczone na tyle, że na chwilę obecną jest
nieczynne. Na szczęście zajęli się tym nasi ludzie. Zapewniamy Państwa,
że w przyszłym tygodniu nasza Wielka Aleja Handlowa zostanie ponownie
wznowiona. Co do rabusia, z naszych źródeł wynika, że jest to
najniebezpieczniejszy przestępca ostatnich dziewiętnastu lat. Aurorzy
już podjęli się tej sprawy, w tym słynny Harry Potter. A naszym młodym
czarodziejom chciałbym przekazać dwa słowa: bądźcie ostrożni.” – mówi
Minister Magii, Kingsley Shacklebolt.
- Piszą o tacie! – zawołał Albus. – Ale… Oni jeszcze nie znają tego gościa? Przecież…
- Nikt go podobno nie widział w akcji – przerwała mu Rose. – widać jest za cwany.
- Jak to… Nie robili na niego żadnych pułapek ani nic?
- Nie mam pojęcia.
-
Hmm… Tata coś wspominał o jakimś „Fondzie”, ale nie chciał mi nic
więcej mówić! – oburzył się. – Dlaczego ja zawsze muszę być w tyle?
- Och, nie martw się, ja też dopiero to dzisiaj przeczytałam…
-
Al, przebieraj się w szatę. – wszedł James. – A jednak… Czytałeś? –
spojrzał na gazetę, którą trzymał jego brat. -No tak… Ty nigdy nie
umiesz się powstrzymać.
- Wiem, co mam robić, nie wymądrzaj się.
- Lepiej się przymknij, mam cię pilnować.
- Tak? Teraz to taki szlachetny, a…
- Dobra, jak chcesz. – wyszedł nieco urażony, ale na jego twarzy pojawiła się nieukryta ulga.
- O rany, jak on mnie wkurza !
Rose uśmiechnęła się do niego.
- On ma rację, musisz się przebrać. Ja już rano włożyłam szatę. No… Mama mi radziła.
***
Wkrótce
za oknem zaczęło się ściemniać, a po chwili pociąg zaczął zwalniać.
Albusa ogarnęła wielka fala podniecenia, ale i stresu. Spojrzał na Rose.
- Wiesz… ja pewnie trafię do Huffelpuffu.
- Ale co ty w ogóle mów… – urwała, bo zatrzęsło wagonem; dotarli na miejsce. – Chodź.
Wyszli na zewnątrz. Było już zupełnie ciemno. Znajdowali się w jakiejś wiosce. Dookoła było pełno sklepów i pubów.
-
… ja tam nie liczę na Gryffindor. -odezwał się jakiś chłopiec z tyłu.
Był taki tłum uczniów, że prawie nie widzieli swojego własnego nosa.
- Ja też na niego nie liczę… – zmarszczyła brwi Rose.
Albus
odwrócił głowę i ujrzał zbliżającą się, wielką postać. Starszy,
siwiejący mężczyzna, mierzący przynajmniej trzy metry wysokości, stanął
obok nich.
- Pirszoroczni, tutaj! – miał wyjątkowo niski i ochrypły glos.
Albus od razu skojarzył sobie, kto to może być…
- Panie Hagridzie, to pan? – odezwał się odważnie.
Czarne, jak dwa żuki oczy olbrzyma skierowały się w jego stronę.
- Cholibka, kolejny Potter? – zawołał przejęty i uśmiechnięty. – Ty jesteś pewnie młody Albus, prawda?
- Eee… Ta-ak.
-
Skórę zdjąłeś z taty. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy… – cały się
rozpromienił i nachylił głowę – bo… twój starszy brat jakoś mi chyba nie
ufa… waleczny… och, ale znałem twojego starego, dziadka…
- Tak, tata opowiadał mi o panu.
- Proszę, mów mi Hagrid.
Młody Potter uznał, że olbrzym jest bardzo sympatyczny, więc odpowiedział:
- Jasne, miło mi cię poznać.
Hagrid sprawiał wrażenie, jakby chciał w jednej chwili wyrwać jakiekolwiek drzewo i rzucić nim jak najdalej ze szczęścia.
- Pirszoroczni, za mną! – wypiął dumnie pierś i ruszyli po krętej, śliskiej posadzce w stronę pobliskiego jeziora.
- Kolejny Potter… kolejny Potter… -mówił sam do siebie, najwyraźniej nie mogąc w to uwierzyć.
Przeszli
sto metrów, minęli zakręt. Albus rozdziawił usta, rozległo się głośne
„uaaał!”, gdyż ich oczom ukazał się cudowny widok. Przecudowny. Na
gigantycznej wyspie stał ogromny zamek. Nie był to jakiś zwykły zamek;
na płaszczyźnie grubych ścian poruszały się duchy, znacznie większe od
normalnego człowieka, na dodatek oświetleni. Na wysokich wieżach rzucały
się w oczy migocące, kolorowe, zaczarowane neony. Pierwszoklasiści
gapili się jak wryci.
- Ta… To najważniejsi czarodzieje w historii… W każdym razie jakoś tak. – rzekł Hagrid. – No, na co czekacie?
Dopiero
teraz zauważyli, co miał na myśli. Przy samym brzegu jeziora wisiały w
powietrzu miotły, dziesiątki mioteł, ułożone w równym rzędzie.
- Nie bójcie się, musicie tylko na nie wsiąść…
- Tylko? – pisnęła jakaś dziewczynka.
- Nic wam się nie stanie, przewiozą was automatycznie, zaczarowałem je. No, to kto pirwszy? Wsiadamy dwójkami.
Po
chwili z tłumu powoli wyłonił się średniego wzrostu chłopiec, niewiele
niższy od Albusa. Miał kasztanowe, lekko pokręcone włosy.
- Ja spróbuję. – oświadczył i podszedł do olbrzyma.
- Świetnie… ktoś jeszcze na ochotnika?
„W sumie, jak on może, to ja też… Nie mam nic do stracenia, a zyskać mogę wiele.” – pomyślał Al.
- I ja. – Potter ruszył w kierunku mioteł.
Razem wsiedli na starego, zużytego Zmiatacza, a Hagrid zwrócił się do nich szeptem.
- No, tego, słuchajcie. Jak dotrzecie do tunelu, to nie panikujcie. Na końcu będzie czekał na was jeden z nauczycieli.
Musnął
grubym palcem witki Zmiatacza i ruszyli. Albus poczuł się, jakby to
wiatr ich pchał, ale wiedział, że jest to niemożliwe. Gdy spojrzał w
dół, ujrzał błyszczący Hogwart w tafli wody.
- Ale tu pięknie. – rzekł jego towarzysz.
- Oj, tak. – młody Potter uśmiechnął się przymilnie.
Ponieważ
siedział z tyłu, widział mniej, lecz mógł dostrzec wąski tunel, do
którego najwyraźniej zmierzali. Gdy byli zaledwie kilkanaście metrów od
niego, spostrzegli we wnętrzu przebłyski pochodni.
-
O rany. – Albus zamknął oczy na kilka sekund, lecz potem je otworzył z
ciekawości. Przed nimi pojawiła się wielka twarz starca z długą brodą i
okularami – połówkami. Przemówił:
Jeśli wkraczasz w mury tego zamku,
pomnij na marny los,
bo jeżeli nie chcesz czynić dobra,
zawróć, mówi mój szczery głos.
I rozpłynął się.
- To Dumbledore. – stwierdził chłopiec.
Było
tu o wiele cieplej, lecz Al zauważył w oddali znów ciemność. Zeszli w
końcu z miotły na granitową posadzkę, przy ogromnych drzwiach dębowych.
Zmiatacz sam się poderwał i w mgnieniu oka poszybował z powrotem.
Zauważyli
mężczyznę stojącego obok w długiej szmaragdowo-czarnej pelerynie, który
raz po raz jakby nerwowo szarpał ją sobie lekko. Był bardzo
stary; pod ciemną brodą można było dostrzec wyraziste zmarszczki. Siwe,
długie włosy i głębokie, niebieskie oczy kompletnie do siebie nie
pasowały, lecz ogólnie wyglądał sympatycznie.
- Witam w Hogwarcie… – rzekł i przymróżył nieco jedno oko. Posłał im ciepły uśmiech, a Albus go odwzajemnił.
Po
chwili usłyszał krzyki dochodzące z tunelu, gdy nagle wyłoniły się z
niego dwie dziewczyny wyraźnie przestraszone. Gdy znalazły się na ziemi,
nauczyciel spytał zdziwiony:
- Wszystko w porządku, dziewczynki?
Obie kiwnęły, ledwie nabierając powietrze.
-----------------------
k o n i e c r o z d z i a ł u 1 o.o dzięki. xoxo
m i l e w i d z i a n e k o m e n t a r z e. :))
Subskrybuj:
Posty (Atom)